środa, 18 stycznia 2023

5. Talls

Pewien chłopak, Talls, ucieka przed bratem i spotyka nieoczekiwanie Raditza, Vegetę i Nappę.

 

 

– Łżesz! – twarz Derica stężała, jego oczy rozszerzyły się, dolna warga zadrgała niebezpiecznie. – Ty gnojku! To kłamstwo!

Talls odsunął się poza zasięg rąk brata i powiedział:

– Przykro mi.

A potem Deric dopadł go i pobił do nieprzytomności. Kiedy Talls odzyskał przytomność, brata nie było w domu. Ojciec bandażował rękę Tallsa, nie patrząc mu w oczy.

– Powiedziałeś mu – stwierdził po prostu.

– Tak bardzo chciał wiedzieć… i krzyczał, że mnie zabije.

– Teraz będzie do tego zmuszony.

– Czemu?

– Boi się, że komuś zdradzisz ten sekret, że Saiyanie dowiedzą się, że on także jest mieszańcem.

– Dlaczego… dlaczego on się tak zmienił? Nie rozumiem.

– To naturalne – mruknął ojciec, nadal na niego nie patrząc. – To pół-Saiyanin. Ma we krwi również wiele saiyańskich nawyków.

– Przecież ja… ja nikomu nie powiem – zapewnił Talls.

– Wiem o tym, ale on nie chce ryzykować. Musisz uciekać. Wszyscy musimy.

– Nigdzie nie pójdziecie – oświadczył spokojnie Deric, wchodząc do mieszkania, a jego twarz zamieniła się w chłodną maskę.

– Chyba nie myślisz, że mnie poko… – Ojciec nie dokończył. Nagle do izby wpadło trzech wojowników, bez słowa rzucając się na niego.

Talls zastygł w przerażeniu.

– Uciekaj! – zdążył wrzasnąć ojciec, wykopany przez jednego z obcych na zewnątrz.

– Zabijcie, chcę widzieć jego głowę! – krzyknął za nimi Deric. Przeniósł wzrok na sparaliżowanego ze strachu Tallsa.

– Braciszku mój kochany, czas się pożegnać – oznajmił tym samym, chłodnym tonem Deric. I wtedy Talls nagle zrozumiał, co to oznaczało. Jednym szybkim ruchem otworzył okno i wyleciał przez nie.

– Nie uciekniesz mi, pokrako! – Deric podążył za nim.

Talls biegł. Przez mgłę, błoto i kurz. Przez wąskie uliczki. Ze strachem wyrywającym szaleńczo bijące serce. Kiedy potknął się i upadł, ostatnią rzeczą, którą zobaczył, był budynek z napisem „Shadisko”. 

 


 

***

 

          

Leżał w kałuży krwi, wpatrując się w krwistoczerwony księżyc… Ale zaraz, od kiedy księżyc miał taki kolor? Talls zakaszlał. Najwidoczniej krew zalała mu oczy, bo przestawał już dobrze widzieć.

Rozmiękłe błoto było zimne i nieprzyjemne.

Talls powoli podźwignął się na kolana. Był na planecie Veran, na którą uciekł wraz z rodzicami i bratem.

Rozcięte ramię boleśnie piekło, wysuszone gardło domagało się wody, głowa pękała z bólu. Krew zaplamiła mu szatę.

Krew mieszańca, pół-Saiyanina.

I choć się do tego nie przyznawał, nienawidził swojej krwi. Chciał umrzeć, lecz… bał się śmierci.

Spojrzał w górę.

Zimne, bezwzględne oczy jego brata jaśniały dziwnym blaskiem. Deric uśmiechał się z wyższością.

– Jak mogłeś zabić ojca… – wyszeptał słabo Talls.

– Zamknij się! – wysyczał Deric. – Wiesz czego dowiedziałem się od matki? Nie jesteśmy spokrewnieni!

Talls poczuł skurcz w brzuchu. Deric kontynuował:

– Nasza rodzina to jedno wielkie kłamstwo! – wrzasnął, wypluwając słowo „rodzina”. – Nie jesteś od nas! Nigdy nie byłeś! Przygarnęli cię, sieroto!

Talls milczał. Nie wiedział, czy bolały go słowa Derica, czuł tylko jakąś dziwną, przewlekłą pustkę.

Deric nagle zaczął się śmiać. Opętańczym, głośnym chichotem. Trwało to krótko, lecz wyglądało przerażająco, jakby zwariował. Szybko jednak doprowadził się do porządku i spoważniał.

– Matka powiedziała to przed śmiercią. – Deric skrzywił się na samo wspomnienie.

– Nie zabiłbyś jej, nie jesteś taki silny…

– Nie, oczywiście, że nie. Ale mam niezłe znajomości. Wykończyli ją i pozostawili półżywą, według moich zaleceń. Wtedy wydusiłem z niej kilka istotnych faktów i dobiłem.

Talls nie wierzył. To był sen, makabryczny, surrealistyczny sen.

Tak nie mogła wyglądać rzeczywistość! Odkąd to jego brat… nie, już nie brat… był potworem? Odkąd to zabijał z zimną krwią tylko z powodu nietrafionego pochodzenia?

 – W jaki sposób chcesz umrzeć? – zapytał Deric. – Pozwolę ci wybrać, bo kiedyś myślałem, że jesteś moim bratem.

– Nadal nim jestem, niezależnie od więzów krwi, które…

– Zawrzyj gębę, albo przed śmiercią ci ją okaleczę.

– Deric… ja nikomu nie powiem… Zabijesz ostatnią osobę z rodziny…?

– Nie jesteś moją rodziną, dupku. A wiesz z kim jesteś spokrewniony?

– Nie. – Tall opanował jęk. Ból stawał się coraz wyraźniejszy, a obraz świata zamglony.

– Z jednym niezłym gościem. Dlatego muszę cię zabić.

– Saiyanie już nie żyją, nie pamiętasz, że…

– Zamknij się! – ryknął Deric. Wyglądał na szalonego. – Niektórzy przeżyli, już tu są, więc muszę cię zabić!

Ogień szalał, płomienie wirowały w dzikim tańcu, rozlewając się w jaskrawe plamy. Ale… skąd wziął się tutaj ogień? Jeszcze przed chwilą go nie było…

– Ojciec Raditza często odwiedzał burdele. Jego kochanka cię urodziła i zostawiła na śmietniku. Wtedy ojciec postanowił cię zabrać. Ulitował się nad jakimś plugawym bachorem… – Deric wykrzywił twarz. – Widzisz, Raditz nie może się dowiedzieć, bo…

W miejscu, gdzie przed chwilą stał Deric, nie było już nic. Nie licząc szarawego dymu w powietrzu.

– A jednak się dowiedziałem. – Raditz podszedł do Derica, wyciągając rękę, aby jeszcze raz trafić go pociskiem KI. Talls nawet nie zdążył zaprotestować.

Deric leżał martwy.

– Nie walczyłeś – ni to zapytał, ni stwierdził Raditz, świdrując Tallsa wzrokiem.

– To był mój… – Słowo „brat” nie zostało wypowiedziane.

– Powinienem cię zabić.

– No, to zrób to. – Talls nie wzruszył ramionami, za bardzo bolały go wszystkie mięśnie. – Proszę bardzo. Nie mam szczęścia do braci – ani tych fikcyjnych, ani prawdziwych.

Raditz uniósł rękę. Nie drżała.

– A jeśli… – zaczął cicho Talls, nie mogąc wytrzymać niepewności. Przecież nie chciał jeszcze umierać! Nie tutaj, nie w ten sposób. – Jeśli znam drogę na Dalmace?

– A znasz?

– Kojarzę te rejony…

– Dobra. Możesz z nami polecieć. O ile przyjmie cię Vegeta…

Raditz chwycił Tallsa za szatę i zawlókł do maszyny regenerującej. Zostawił tam chłopaka i wrócił do kompanów. 

 

***

 

– Popatrz na to! – wrzasnął uradowany Nappa, a jego oczy zabłyszczały. – Towaru od cholery! Ja pierdolę, nigdy tyle nie wychlejemy!

Vegeta uśmiechnął się swoim ironicznym uśmieszkiem.

Czekał go kolejny wspaniały dzień. Ukradli nowoczesne modele kapsuł i polecieli na Veran. Odkryta kilka lat temu planeta była źródłem zbioru najprzedniejszej whisky, jaką dotąd Saiyanie spotkali w galaktyce.

Jeśli chodziło o Vegetę, Raditza i Nappę, to nie była ich pierwsza samodzielna podróż. Odkąd rodzice zginęli z powodu wybuchu meteoru na rodowitej plancie, zawsze latali w tym samym składzie. Czasami z polecenia Freezera, czasami, żeby pozwiedzać. Wcześniej odwiedzali to miejsce pod opieką dorosłych, przyglądając się tylko, jak przebiega proces zabijania wojowników Verany i zamykanie produkujących whisky Verańczyków.

– Reszta frajerów zamknięta – podszedł do nich Raditz, na którego ciele nie było widać żadnych zadrapań. Jedyną oznakę świadczącą, że przed chwilą walczył, stanowiła drobna rysa na zbroi.

– Doskonale – Nappa zatarł ręce. – Możemy przystąpić do uczty.

– Ile zostało nam czasu?

– Trzy godziny, kolejne sześć zajmie nam powrót – odpowiedział niedbale Vegeta, jako pierwszy częstując się przyniesionym trunkiem.

– Z drugiej strony to chłam – skomentował Nappa, odkręcając kremowy korek.

– Co ci znowu nie pasuje? – wykrzywił usta Raditz.

– Nie ma żadnych kobiet – warknął Nappa. – Chyba zauważyłeś, nie?

– Ślepy nie jestem – odparł zimno Raditz.

– Sam jakoś na to nie wpadłeś.

– Zamknij gębę. Nie jestem po prostu taki głupi i nie gadam na głos oczywistych rzeczy.

– Jakie mądre słowa! Myślisz, że komuś zaimponujesz?

– To ty stale próbujesz podlizywać się Vegecie!

Nappa bez słowa rzucił się na Raditza, przygniatając go swoim ciałem. Zaczęli walczyć. Vegeta siedział z boku i przyglądał się tej scenie z obojętnym wyrazem twarzy. Też żałował, że nie spotkali żadnych dziewczyn. Miał ochotę na szybki numerek, potrzebował tego tak bardzo, jak alkoholu.

– Co za pajace – skomentował, obserwując walczących, którzy raz po raz miotali przekleństwami, tarzając się po ziemi z zaciętymi wyrazami twarzy.

– Co ty robisz, kurwa?! – wrzasnął nagle Raditz, odsuwając się od Nappy.

– O co ci, kurwa, chodzi?! – odkrzyknął Nappa.

– Gdzie mnie dotknąłeś, co? Ty pedale! – i Raditz uderzył zdezorientowanego Nappę w sam nos.

 Niezłe te whisky… – pomyślał Vegeta, starając się zagłuszyć napływające do jego umysłu wspomnienia. Wspomnienia dnia, kiedy jego ojciec jeszcze żył…

Saiyanin  wykrzywił usta, nienawidząc się za tę cholerną słabość, która przychodziła w najmniej spodziewanych momentach. Właśnie teraz, kiedy powinien się drwiąco uśmiechać (przechytrzył samego Freezera!), on nie potrafił. Nie mógł się cieszyć z tej wolności. Nie mógł, nie mógł, nie mógł…

Musiał pomścić ojca!

Zabić tego wstrętnego potwora, zniszczyć go, poniżyć…!

Nie mógł.

Zaklął głośno i brzydko, co oderwało uwagę dwóch wojowników od próby zmiażdżenia sobie nawzajem kości.

– Co jest? – Nappa otarł ręką ściekającą aż po brodzie krew, a jego pięść zatrzymała się w połowie drogi do zbroi Raditza.

– Nie twój interes – warknął lekko wytrącony z równowagi Vegeta. Nie, nie chodziło nawet o ojca…

– Coś się stało? – zapytał Raditz.

– Nic – wysyczał przez zaciśnięte zęby książę. Próbował skupić się na czymś, co mu umknęło, a ci kretyni stale mu w tym przeszkadzali. – I jeśli jeszcze raz się do mnie odezwiecie, to zwyczajnie wypruję wam flaki.

Raditz wzruszył powoli ramionami, nie chcąc jeszcze bardziej go rozzłościć.

Zapadła cisza, przerywana tylko otwieraniem kolejnych butelek whisky.

– Dlaczego tylko większa część Saiyan ma czarne włosy? – zapytał nagle Nappa. – Moglibyśmy wszyscy takie mieć.

– Co za kretyn – zadrwił Vegeta, prychając drwiąco.

– Wszyscy „czyści” Saiyanie mają ciemne włosy – wyjaśnił Raditz. – Domieszki innych ras można rozpoznać w taki sposób, że nie zawsze ich kolor odpowiada danym normom.

– O czym ty bredzisz, do cholery? – zapytał Nappa. – Nie jestem profesorem.

– Brawo, znasz nowe słowo – zaśmiał się szyderczo Raditz. – Jeśli Saiyanin zwiąże się z istotą o innym kolorze włosów niż on, jego włosy często są takie, jak u tej drugiej osoby.

– No, a Saiyanin i kosmita o czarnych włosach?

– Wtedy zostaje stworzona iluzja, że powstały w ten sposób dzieciak jest Saiyaninem – wtrącił się do rozmowy Vegeta.

– A nie istnieją wyjątki? – zastanowił się Nappa.

– Nie istnieją – warknął Vegeta. – I to jest takie wkurwiające.

– Zaraz wracam. – Raditz wstał i wyszedł ze statku. Musiał pójść do Tallsa, którego zostawił w jednej z verańskich kapsuł leczniczych.

 

***

 

– Gdzie ten pieprzony Raditz? – spytał Vegeta, obrzucając Nappę wściekłym spojrzeniem.

– No nie wiem… Serio, szukałem go, ale nigdzie nikt o nim nie wie.

– W takim razie startujemy bez niego – zadecydował Vegeta, podchodząc do sterów. – Nie mam zamiaru czekać.

– Ej, zaraz!

Vegeta spojrzał na niego uważnie.

– To Raditz, nie? – kontynuował Nappa, wskazując na postać w oddali. A raczej na dwie sylwetki.

– Kogo on ze sobą ciągnie? – Vegeta zmrużył oczy. – Jakiegoś bachora…?

– No, chyba. – Nappa wzruszył ramionami.

Milczeli do momentu, aż ich towarzysz i ta druga, nieznana osoba, wejdą na statek.

– Co to jest? – zadał pytanie Vegeta, wskazując na młodego chłopaka, który nieustannie mrugał oczami w irytujący sposób.

– To jest… Talls – przedstawił dzieciaka Raditz. – W jego żyłach płynie krew Saiyan.

Vegeta prychnął.

– To mieszaniec. Dlaczego go nie zabiłeś?

– Pomyślałem, że może przyda się nam ktoś pilnujący statku, żeby… w czasie, jak będziemy plądrować planety… ktoś pilnował towaru, rozumiesz.

– Sami damy radę. – Vegeta popatrzył na Raditza z zimną obojętnością. – Zabij go.

– Ale ja mógłbym wam pomóc… – odezwał się wśród złowrogiej ciszy Talls.

– Zamknij się, mieszańcu – zgromił go wzrokiem Vegeta.

– Ten dzieciak – Raditz wskazał na Tallsa – zna drogę na pewną planetę, która może cię zainteresować.

– Do rzeczy.

– Zna drogę na Dalmace.

Vegeta przyjrzał się krytycznie obszarpanemu ubraniu obcego chłopca. Spojrzał w zielone oczy i powiedział:

– Jeśli okaże się, że kłamiesz, to… – zrobił stosowną pauzę – wyrwę ci język. A potem wbiję cię na pal i podpalę. Zrozumiałeś?

– T-tak… – wyjąkał chłopak, nagle tracąc pewność siebie.

Vegeta odwrócił się od niego, przygotowując statek do odlotu. Rozmowę uważał za skończoną.

 

 

___________

 

 (Opublikowano 6 lutego 2009) 

Dawny wstęp:

Kochani moi!

Tak, mówiłam, że mam mało czasu, ale to nie oznacza, że notki będą pojawiać się raz na miesiąc. Przynajmniej postaram się, żeby tak nie było

Od dłuższego czasu chciałam zadedykować jakąś notkę Agusi (Agdzi), która komentowała każdy mój rozdział. Zawsze była ze mną i ja to czułam. Nic nie przegapiła.

Może i ma trochę zawyżone zdanie o moim opowiadaniu, ale wybaczam jej to. Zresztą… wszystko bym jej wybaczyła ;*

Kiedy dowiedziałam się, że bardo polubiła Tallsa, naszła mnie ochota na napisanie rozdziału tylko o nim ;).

W całości dedykuję ten oto „tworek” mojej kochanej Agusi ;* Kocham Cię ;*

I jeszcze jedno.

Specjalne podziękowania należą się Lence, której to zawdzięczamy ukazanie się odcinka tego dnia (gdyby nie ona, pojawiłby się zapewne w piątek).

Dlatego dziękuję. I składam najserdeczniejsze życzenia z okazji urodzin!

 

Życzenia dla Lenki:

 

Mężczyzny jak Vegeta przystojnego

I jak Gohan czarującego.

Niczym Goku pomocnego

I jak Trunks odważnego.


 Przyjaźni wspaniałej,

Jak Gohana i Piccolo doskonałej.

Jak Trunksa i Gotena zabawnej,

Jak Vegety i Goku wytrawnej.

 

 I na koniec

Wszystkiego najlepszego,

Życia całkiem dragonball’owego.

 

 


 

 

2 komentarze:

  1. Dzień dobry Sylwku.

    Znalazłam chwilkę by przeczytać kolejny kawałek. Raditz nie zamierzał zdradzać jeszcze więzów krwi ze szczeniakiem, którego (tak naprawdę?) spotkał przypadkowo i uratował. W dodatku miał farta, że uslyszał to co usłyszał. Znając temperament księcia także nie wyjawiłabym takiego sekretu. Jeszcze by pomyślał, że ten długowłosy ma jakieś ludzkie odruchy 😝.

    Zastanawia mnie kim była rodzina Derica, że tak bardzo nienawidzili Saiyan. Czy był on z tej samej rasy co matka Tallsa? Chyba tak, skoro ani on, ani mały się nie kapneli. Skąd zatem wiedzieli, że nie jest on w pełni swej rasy? (Verańczyk?) Ktoś gdzieś coś wyszeptał? Może ojciec i tak pocztą pantoflową fotarło do fanatycznego Derica, który wymordował "kłamliwą" rodzinę. 🤔 Ale... Ale z tekstu wynika, że Deric jest mieszańcem także. Tak zagmatwanie to napisałaś, że już się zgubiłam 😱 Chyba potrzebuje wyjaśnień i poprowadzenia za rączkę xD To który w końcu jest od Bardocka? 😵‍💫
    Pomocy!

    Mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz czas na odp. Pozdrawiam ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Killall!

      Kurczę, ja jestem fascynatką tego okresu Vegety i zastanawiania się, na ile Saiyanie mieli takie słabości, których nie chcieli pokazać, właśnie jakaś chęć do posiadania brata albo ogólnie kogoś, kto znaczy coś więcej, kto będzie walczył obok ramię w ramię, ale nie zdradzi, nie zostawi. No bo jak wiemy, taki Vegeta bez problemu zabił Nappę na Ziemi, więc z Raditzem zrobiłby pewnie to samo.

      Rodzice Derica to pół-saiyanie. Jako że mają czarne włosy, no to w pewnym sensie nie jest to wykrywalne. Deric też ma czarne, więc myślał, że jest czystej krwi Saiyaninem. Talls miał jasne włosy, więc fakt, że był mieszańcem, od razu widać.
      Ale masz rację, może gdybym podała konkretnie, że są mieszańcami i dlatego chce się ich pozbyć, żeby zmyć pochodzenie, to byłoby bardziej przejrzyście. Dzięki. :)
      A Talls jest od Bardocka, nie ma nic wspólnego z rodziną, został znaleziony na śmietniku, tam w tekście jest: "Ojciec Raditza często odwiedzał burdele. Jego kochanka cię urodziła i zostawiła na śmietniku. Wtedy ojciec postanowił cię zabrać." ;)

      Znalazłabym wcześniej, gdybym widziała, że są komentarze <3

      Usuń

Szukaj na tym blogu

O mnie

Moje zdjęcie
Szalona i pełna energii. Uwielbiam Dragon Balla. Spełniona żona i mama.