Vegeta i przyjaźń z Tekiem oraz wiadomość o tym, że rodzinną planetę Vegety zniszczył meteoryt.
– Vegeta! – Młody chłopiec pomachał ręką i skoczył w przepaść. Miał czarne włosy rosnące w górę niczym rogi, które nigdy nie opadały. Uderzenie stóp w ziemię poniosło echo, potęgując ten huk wielokrotnie. Po chwili obok z gracją wylądował Vegeta.
– No, co chciałeś pokazać?
– Patrz na to. – Tek wskazał na wystającą spod gruzów dłoń. Wykręcona pod nienaturalnym kątem ręka była jakby wysuszona, kredowobiała. – Podnosimy? – Chwycił z jednej strony kamień i odczekał, aż Vegeta podejdzie bliżej, a wtedy wspólnie odkryli wykrzywionego w straszliwym grymasie trupa patrzącego na nich wychodzącymi z orbit oczami.
Smród rozkładającego się ciała sprawił, że Vegeta z całych sił powstrzymał mdłości, zatykając nos palcami. Tek stał nieruchomo, zapatrzony w jeden punkt.
– Spadamy. – Vegeta szarpnął go za ramię, zmuszając do wyjścia na górę.
– Zabiję ich. – W oczach Teka zabłyszczały łzy.
– Co ty…
– Zamorduję!
– Nie dasz rady.
– To był mój brat!
– I już nie żyje. – Vegeta zachował spokój. Wciąż czuł obrzydzenie na myśl o zakrzepłej, cuchnącej krwi Neda, starszego brata Teka, ale wiedział, że niczego nie mogli zrobić. Ojciec mówił ostatnio o nowych porządkach Freezera, który zabijał zdrajców. W praktyce chodziło o Saiyan, którzy zrzeszali bojowników mających wszcząć bunt przeciwko nowemu tyranowi. A jednym z nich był właśnie Ned.
– Pomożesz mi?
– Zwariowałeś? Chcesz walczyć z… No właśnie, z kim? – Vegeta splunął. Nie lubił smrodu trupów. Znał go aż za dobrze, a jeszcze nie do końca do tego przywykł.
– To Dodoria. – Tek zmrużył oczy, rysy twarzy mu się wyostrzyły.
– Skąd niby wiesz? – Vegeta wykrzywił wargi.
– Mówił o tym, jak przylazł do nas ostatnio, podły sukinsyn…
– Ale nie widziałeś czy zabił.
– Jesteś ze mną czy nie?
– Zabiją cię.
Te dwa słowa przypieczętowały koniec ich przyjaźni. Vegeta zawsze działał od razu lub wcale nie podejmował walki, czekając na odpowiedni moment. Tym razem wybrał bierność. Nie chciał umierać. Nawet za kogoś, kogo czasami nazywał przyjacielem.
Tek spojrzał na niego po raz ostatni.
– Tempar miał rację. Jesteś napuszonym dzieciakiem, a nie żołnierzem.
Po tych słowach odleciał. Vegeta stał przez chwilę w tym samym miejscu, kumulując moc w rękach, a następnie wypuścił przed siebie pociski KI, które zniszczyły skały naprzeciwko, zasypując zejście do grobowca Neda.
Dwa dni później Vegeta wrzucił tam ciało Teka ze zmiażdżoną czaszką.
Kiedy Vegeta wrócił do swoich komnat po pochowaniu Teka, dłuższy czas nie miał na nic ochoty. Przed oczami wciąż widział Teka żądnego zemsty, a później martwego. Usiadł na skraju balkonowego pałacu.
– W porządku? – zapytała matka, podchodząc bliżej.
– Zostaw mnie.
– Słyszałam o Nedzie i… – matka zawahała się przez chwilę – o Teku. Wiem, jak ci ciężko. – Usiadła obok. – Ale postąpiłeś słusznie. Nie mogłeś ich uratować, Tek nie powinien walczyć za brata, który nie żył. Ojciec jest dumny, że nie reagowałeś.
Vegeta nie odpowiadał. Siedział ze wzrokiem utkwionym w marmurowe ruiny. Te czarne kamienie, rozsypane tak niedbale, dawniej stanowiły całość. To był dom Teka. Teraz, kiedy Ned został zdrajcą, zniszczono wszystko, co dotyczyło tej rodziny.
– Nie myśl już o nim. – Matka pogładziła go delikatnie po ramieniu. Ostatnio rzadko pozwalała sobie na takie gesty. – To przeszłość.
– Nie mam już z kim trenować.
– A Fex albo Gedrot?
– Są zbyt słabi.
– A Raditz?
Vegeta wzruszył ramionami. Wciąż patrzył na pozostałość po willi, w której tak często odwiedzał Teka. Razem wyśmiewali kolegów z klasy i obmyślali plan, jak zrobić najlepszy żart znienawidzonemu nauczycielowi – Temparowi.
To właśnie w domu Teka Vegeta pierwszy raz usłyszał o Freezerze. To tam wypróbował swoją własną technikę pod czujnym okiem Neda. Pamiętał radość, to uczucie prawdziwej ekscytacji, kiedy biegł z Tekiem w umówione miejsce, aby wypróbować Działo Gasha na skałach. Serce Vegety biło jak oszalałe, gdy wypuszczał śmiercionośne pociski z dłoni.
I było to wydarzenie tak niesamowite, że przez całą noc siedział razem z Tekiem w jego pokoju, mówiąc szeptem o wypróbowaniu tego na Temparze. Dobrze pamiętał jak wspominali też o Freezerze.
Wtedy, w ciemności, łatwo było snuć wizje pokonania tyrana, który przybył na ich rodzinną planetę. W ciepłym pokoju, z dala od niebezpieczeństwa, Vegeta mówił, w jaki sposób zabiją „wstrętnego jaszczura”.
– Brakuje ci Teka? – zapytała matka, wyrywając go z rozmyślań.
– Nie. – Vegeta wciąż patrzył na ruiny domu dawnego przyjaciela. – Po co mnie tak wypytujesz?
– Chcę tylko pomóc.
– To nie musisz.
– Widzę, że czujesz ból. I nie, nie przerywaj mi! Ten ból to część ciebie. Sprawia, że żyjesz. Możesz udawać, że jest dobrze, ale to nie pomoże. Straciłeś kogoś bliskiego, może nawet jedynego przyjaciela… Ja straciłam Lirę... – Głos matki na chwilę się załamał, kiedy wspomniała imię córeczki zabitej przez Dodorię. – Musisz być teraz dzielny. Pewnego dnia pokonasz Freezera, wierzę w to bardzo mocno. Pomścisz tych wszystkich, których nam odebrał.
– Zabiję Freezera, kiedy zostanę Super-Saiyaninem.
– Tak. Tylko ty możesz tego dokonać. Ale nie spiesz się. Odpowiednia chwila nadejdzie sama. I lepiej nie mieć wtedy nikogo bliskiego. Freezer mógłby wykorzystać to przeciwko tobie. Kiedy mamy obok ludzi, których kochamy… Trudno nam wtedy walczyć bez względu na wszystko. Bez względu na koszty, które musimy ponieść. Samotność jest bardziej opłacalna, pamiętaj o tym.
Vegeta odniósł wtedy wrażenie, że matkę w jakiś przewrotny sposób cieszyła śmierć Teka. Niczego więcej nie wywnioskował z jej słów. Miał dopiero osiem lat. Ale jednego się nauczył: nie należy mieć przyjaciół.
– Vegeta…
Spojrzał na matkę.
– Tek był głupcem, bo pozwolił, aby go zabili. Ty jesteś prawdziwym wojownikiem. Tak zapamiętaj to wydarzenie.
***
Cztery lata później Freezer znacznie poszerzył swoje wpływy na planecie Vegeta, a chociaż bunty nie wybuchały, Saiyanie z coraz większą nienawiścią reagowali na każdy kolejny ruch tyrana. Suwerenność ich świata została zachwiana. Król szykował się do walki.
Matka po stracie córki dłuższy czas nie mogła się z tego otrząsnąć i rzadko odwiedzała Vegetę; robiła to jedynie, gdy dostawał misję na innej planecie. Pewnego dnia weszła do jego prywatnej komnaty, z niedbale uczesanymi włosami, z przygaszonymi oczami.
– Jutro odlatujesz razem z Nappą i Raditzem, prawda?
– Lecimy na planetę Fezów. – Vegeta skrzywił się. – Czego chcesz?
– Przeżyj.
I odeszła, a były to ostatnie słowa, które Vegeta usłyszał z ust matki.
***
Tempar zaczął się śmiać. Vegeta zacisnął pięści i wyszedł na środek sali. Wszyscy na niego patrzyli. Jedni wstrzymując oddechy, inni – skrycie życząc mu najgorszego.
A on stał nieruchomo, z dumnie uniesioną głową i wyzywającym uśmiechem. Nie był ani trochę zadowolony, lecz musiał przywdziać maskę pogardy i pewności siebie.
– Czy nasz młody buntownik zechce nam powiedzieć, dlaczego jego spóźnienie jest tak znaczne?
– Walczyłem – odparł Vegeta.
– A z kim, można wiedzieć?
– Można, pozwalam. Z nasionami.
Tempar milczał przez dłuższą chwilę, a ci, co wstrzymywali oddech, po
ostatnich dwóch zdaniach ponownie musieli zaczerpnąć powietrza, bo w tej sali pozwalać
mógł tylko i wyłącznie nauczyciel.
– Widać, że nadal jesteś głupim dzieciakiem – rzekł Tempar. – Wiele razy pokazywałem ci już, co to znaczy posłuszeństwo, ty jednak nie nauczyłeś się tego słowa. To źle. Bo widzisz, drogi książę – w tym momencie uśmiechnął się, wykrzywiając swoje obleśne usta – przyjdzie czas, że zostaniesz pachołkiem u Freezera, a ten nienawidzi nawet cienia nieposłuszeństwa.
– Łżesz! – Na policzkach Vegety pojawiły się
rumieńce. – Nikomu nie będę służył!
– To się jeszcze okaże – kontynuował Tempar. – Twoja niesubordynacja jest problemem. A co się robi z problemami? O, spójrz – uniósł jakąś bryłkę ze swojego biurka i zgniótł w ręku, drobiny upuszczając na podłogę – to się właśnie robi. – Następnie wstał i podeptał leżące okruchy. – Wiesz, co to oznacza?
Vegeta zbladł i zacisnął zęby.
– Zabij mnie, a ojciec zrobi z ciebie miazgę.
– Ojcem mnie straszysz? Twój ojciec boi się Freezera.
– Kłamiesz.
– Sam się go zapytaj, naiwny dzieciaku... I zrozum, że Saiyanie to przeszłość. A moja metoda na takich jak ty jest prosta: podeptać brawurę i dumę, z błotem wymieszać wszystkie podniosłe słowa, tytuły, honory… sam honor nawet! Ośmieszyć i wykpić.
– Jak niby chcesz to zrobić, co? – prychnął Vegeta. – Spróbuj, zobaczymy, co z tego wyjdzie.
– Hardy i zarozumiały, jak zawsze – stwierdził Tempar. – Polubiłem cię nawet, przez te dwa lata wiele się nauczyłeś, ale nadeszła pora na lekcję pokory.
– Dla mnie od początku byłeś idiotą.
– No, no – nauczyciel nie stracił zimnej krwi. – Klękaj – rozkazał szorstko.
– Chyba śnisz – prychnął Vegeta.
– Tego się spodziewałem. – Tempar westchnął i jednym, szybkim ruchem, uderzył Vegetę w brzuch. Plasnęło. Druga macka runęła z góry, zdzielając po głowie.
Vegeta podniósł się tak błyskawicznie, jak upadł, i przyjął atak, co było już dość pospolitym widokiem dla tej klasy, składającej się z Saiyanów.
Cios. Pchnięcie. Unik. Skok. Cios. Krzyk. Cięcie. Uskok.
Stracie mistrza z uczniem. Gra o najwyższą stawkę.
A później upadek. Smak goryczy i złość na swoją niemoc, na bezsilność. Nienawiść do tego, który pokonał.
– Ty draniu!!! – ryknął Vegeta.
Ki-blasty zaczęły wypływać z rąk Vegety, a niewyobrażalna szybkość, jaka im towarzyszyła, szła w parze z ilością. Potwór zniknął w chmurze dymu, a Vegeta dopiero po dłuższej chwili opadł z sił, dysząc ciężko i opuszczając wycieńczone ręce.
Głośne wybuchy nie sprowadziły nikogo. Klasa zastygła w milczeniu, ciężkim jak ołów.
– Źle robisz! – Kurz opadł i nietknięty nawet Tempar podszedł do Vegety, którego źrenice rozszerzyły się ze strachu, a pytanie „jak przeżyłeś?” nie wypłynęło z ust z powodu szoku. – Nie doceniasz przeciwnika! – Tempar był naprawdę wściekły. – Masz być żołnierzem, a nie popisywać się niczym napuszony dzieciak!
Złapał go za włosy i pociągnął w górę, tak, aby ich oczy znalazły się na jednym poziomie.
– Zakarbuj sobie, że jesteś śmieciem. – Uderzył go w twarz raz, drugi, trzeci.
Vegeta, wykrzywiony bólem, splunął mu wprost na nos.
– Moja godność już raz została zdeptana, takie zagrywki nie są mi obce – skomentował zimno Tempar, odwdzięczając się tym samym. Zielona, glutoniasta ślina ugodziła Vegetę w lewy policzek.
– Nie masz prawa… – zaczął, próbując się uwolnić. Kolejny cios w brzuch i w twarz sprawił, że krew pociekła mu z ust.
– Klęknij, a wtedy wysłucham, co masz mi do powiedzenia o prawie. Jakiekolwiek by ono nie było.
– Nigdy! Nawet nie…
Drzwi nagle się otwarły. Wszedł Freezer.
– Tempar, Tempar, a co to za specjalna lekcja? – zapytał ukontentowany.
– Buntowników należy nawracać. I doprowadzać do porządku.
Odrzucił wyczerpanego chłopaka na bok, a ten uderzył w ścianę i upadł z głuchym łoskotem, nie mając sił na cokolwiek.
– A zgadzam się, zgadzam – przytaknął dość obojętnie Freezer. – Pamiętasz o naszej dzisiejszej rozmowie?
– Tak, panie. – Tempar skłonił głowę.
– Doskonale, doskonale – Freezer zaśmiał się cicho pod nosem. – Wszystko już przygotowane.
– Ruszę za dziesięć minut. Muszę rozprawić się z naszym księciem.
– Zostałbym chętnie, ale obowiązki wzywają.
– Oczywiście, panie. – Tempar jeszcze raz skłonił głowę.
Kiedy Freezer wyszedł, nauczyciel spojrzał na klasę i rzekł:
– Wszyscy wychodzą. Koniec lekcji.
Młodzi wojownicy w ciszy opuścili pomieszczenie. Sprawnie pomaszerowali do wyjścia, a później dało się słyszeć raźne kroki na korytarzu. Wtedy Tempar zwrócił swoją uwagę na Vegetę.
– Jak się czuje poniżona istota? – zapytał.
– Odwal się!
– Przemoc to bardzo pożyteczna rzecz – stwierdził jedynie Tempar.
Jedna z macek chwyciła Vegetę za tułów, obejmując go w pasie, druga wygięła nogi. Vegeta klęczał. Wbrew swojej woli. Ale klęczał.
– Masz możliwość udawać, że jesteś posłuszny. Udawaj więc. Czyń wszystko, żeby zmylić przeciwnika. I klękaj. Klękaj tak, jak teraz klęczysz, w niezgodzie z rozsądkiem, dumą i sercem, jeżeli jakieś posiadasz. A kiedy już zobaczysz, co to jest poniżenie, zemścij się na tych, co kazali ci być ich sługą. Bo musisz zrozumieć, że cel uświęca środki. I nie wahaj się tych środków nadużywać. Zrozumiałeś?
Głuche milczenie.
– No to bywaj, Vegeta.
***
Sygnał detektora. Jeden z sługusów Freezera postanowił coś im zakomunikować.
– Wielki meteoryt uderzył w planetę Vegeta – rozległ się miękki głos Zaabona. – Nikt nie przeżył. My byliśmy akurat w naszym statku, widzieliśmy eksplozję. Dokończcie misję i wracajcie. Nowa baza będzie na planecie Vi.
Pik.
Koniec komunikatu. Spojrzenia Nappy i Vegety spotkały się.
– Czy to prawda? – zapytał Raditz, który właśnie wrócił z obchodu planety.
– Nie wiem – warknął Vegeta. – To niemożliwe, żeby wszyscy zginęli. Nie mój ojciec!
Wstał nagle i zacisnął pięści. Oczy mu płonęły. Był wściekły i zszokowany. Zamierzał zniszczyć wszystko na tej planecie. Wszystko.
***
Jasny płyn miał dziwny posmak suszonych owoców i palił w gardło. Vegeta wlał całą zawartość butelki do ust. Wziął kolejną, odrzucając nakrętkę w krzaki.
Dlaczego nikt z planety Vegeta nie przeżył? Dlaczego król umarł w wyniku wybuchu meteoru, a nie w walce przeciwko Freezerowi?
Doszło do buntu? Czy nie zdążyli?
Vegeta popijał kad sokiem wyciśniętym z granatowych owoców dostępnych na tej zielonej planecie. Nappa i Raditz odlecieli w poszukiwaniu ciekawych łupów.
Szum w głowie Vegety był przyjemnym oderwaniem od ponurych myśli.
Czy Freezer planował ich zabić…?
To nieistotne, odległe.
Vegeta był najlepszym, najsilniejszym wojownikiem we wszechświecie, pokona tego dupka i obejmie władzę.
Kolejna butelka podniesiona ze skropionej rosą trawy. Śliska. Nakrętka jakoś dziwnie wypadła z rąk. Nie podnosił jej, nie miał potrzeby.
Będzie nieśmiertelny. Już jest.
Zawroty głowy rozbawiły go. Czyżby ziemia ulegała trzęsieniu?
Haha! To pewnie przez ten wysoki poziom mocy, jaki miał w sobie…
Pik!
Ktoś tu był. Jakiś obcy. Obserwował go. Detektor nie mógł się pomylić. Ciche pikanie oznajmiło liczbę wrogów. Dwudziestu.
Vegeta oblizał usta. Wstał. Poczuł silne zawroty głowy. Zatoczył się na bok. Prawie upadł, w ostatniej chwili opierając rękę o statek stojący obok.
Gromada ludzi podeszła bliżej, okrążając Vegetę ze wszystkich stron, tworząc wielki okrąg. Chciał powiedzieć, że są miernotami i zaraz pokaże im, jak wygląda śmierć, ale zamiast tego zaczął się śmiać.
Patrzyli na niego w milczeniu, mocno zaciskając palce na mieczach, włóczniach i łukach. Słońce skryte za chmurami nie padało na srebrne zbroje, wykonane z tretopu, słabszej odmiany metalu, choć znacznie lżejszej.
– Tserana watamura – przemówił jeden z tubylców.
– Sso… kuwwa… – wybełkotał Vegeta. Obok niego leżało mnóstwo pustych butelek z miejscowym alkoholem. Przymknął oczy. – Jesem… jesem… szęciem Sajaaan… Haaaa!!! – Zebrał energię, strumieniami powietrza dosięgając obrońców planety. Upadali niczym papierowe imitacje. Kilku rzuciło się w jego kierunku, a on wzleciał w powietrze, posyłając pociski KI.
_______________________
Tekst był pisany w wielu częściach, w odstępach kilku lat, dawniej na blogu przeszłość Vegety wplatałam w niektóre notki z główną fabułą.
A, przy okazji: pisałam to, kiedy jeszcze Akira nie opublikował w mandze sceny, kiedy Vegeta dowiaduje się o uderzeniu meteorytu.
Dzień dobry Sylwku!
OdpowiedzUsuńVegeta dostał w tym rozdziale kolejne cenne jak i bolesne lekcje. Niektóre nie koniecznie dobre. Matka niestety nie miała racji. Brak bliskich wcale nie sprawia, że jest się niezwyciężonym. Nie ma się na takiego haka, nie przekupisz go, ale jednak bycie pustelnikiem bez emocji nie jest dobre. My to wiemy, jak bardzo zniszczyło to naszego księcia. Vegeta stracił przyjaciela, stracił matkę, która z kolei straciła córkę. Źle zrobiła odsuwając się od syna i on to mocno odebrał. O ile we wcześniejszych odcinkach była jakaś nić między nimi, tak potem wszystko zgasło.
Tempara utemperował dzieciaka. Pokazał mu, że można udawać pokorę i uległość, i tak właśnie robił względem Freezera i jego podwładnych. Dzięki temu przetrwał wiele lat i w międzyczasie się szkolił, zdobywał.
Naprawdę wiele stracił... A nienawiść rosła.
Pozdrawiam ciepło
Dobry wieczór, a może dobra noc, w sumie ciekawe jak witać się nocą. :)
UsuńMyślę, że matka chciała w pewnym sensie dobrze, bo sama doświadczała tych strat i miała takie spaczone podejście, a to gdzieś przekładało się na Vegetę. I długo trzymało go w takim stanie. Dzieciństwo kogoś takiego musiało być takim zawieszeniem między nienawiścią do służby u Freezera a żalem za straceniem dawnego życia, gdzie był księciem.
Tempar w pewnym sensie pozwolił mu przetrwać, myślę, że wśród tylu złych ktoś choć trochę dobry musiał się przewinąć w życiu Vegety. ;)